Forum POLSZCZYZNA Strona Główna  Forum POLSZCZYZNA Strona Główna  
  POLSZCZYZNA
FAQ  FAQ   Szukaj  Szukaj   Użytkownicy  Użytkownicy   Grupy  Grupy  Galerie  Galerie
 
Rejestracja  ::  Zaloguj Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
 
Forum POLSZCZYZNA Strona Główna->Kawiarenka->Matura 2009 - Język polski

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Matura 2009 - Język polski <-Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat->
Autor Wiadomość
TrNw
PostWysłany: Pon 22:44, 04 Maj 2009 Temat postu: Matura 2009 - Język polski




Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów


Oto tegoroczne tematy na egzaminie maturalnym z języka polskiego, poziom podstawowy i rozszerzony. Co o nich sądzicie? Uważacie je za łatwe? Podchwytliwe? Jakieś przemyślenia? Mnie nasuwa się kilka, lecz z chęcią przeczytam wasze wypowiedzi. Dodam od siebie że wybrałem poziom rozszerzony i książka "Kamień na kamieniu" była dla mnie totalnym zaskoczeniem.

Poziom podstawowy:

I. Na podstawie fragmentu I tomu powieści Władysława S. Reymonta Chłopi scharakteryzuj Bylicę i jego relacje z córkami. Co mówi los Bylicy o losie starych ludzi w społeczności lipieckiej?

Hanka gotowała obiad i pogadywała z ojcem swoim, starym Bylicą, któren rzadko zachodził, że to schorowany był i ledwie się już ruchał.
Siedział pod oknem, wsparty na kijaszku, i wodził oczami po izbie, to na dzieci, co były cicho się zbiły w kąt, to na Hankę spozierał… Siwy był całkiem, wargi mu się trzęsły i głos miał słaby, jakby ptaszęcy, a w piersiach mu cięgiem rzęziało… – Jedliście śniadanie, co? – pytała cicho.
– I… po prawdzie to Weronka zabaczyła mi dać… i nie upomniałem się, nie… – Weronka psy nawet głodzi, bo tu nieraz do mnie podjeść przychodzą! – zawołała, bo i przy tym gniewała się ze starszą siostrą jeszcze od zeszłej zimy, że tamta po śmierci matki pobrała wszystko, co pozostało, i oddać nie chciała, to się i prawie nie widywały. – Bo się u nich nie przelewa, nie… – bronił cicho… – Stach młóci u organisty, to i tam poje i jeszcze czterdzieści groszy za dzień bierze… a w chałupie tyla gąb… że i tych ziemniaków nie starczy… Prawda… że dwie krowy mają i mleko jest… że masło i sery do miasta nosi i ten grosz jaki zbierze… ale zabaczy często dać jeść… juści, nie dziwota… dzieci tyla… a to i wełniaki ludziom tka… i przędzie, i haruje jak ten wół… a bo to dużo mi trza? Żeby ino w porę… i co dnia… to…
– A to się do nas przenieście na zwiesnę, kiej wam u tej suki tak źle… – Dyć się nie skarżę, nie narzekam, ino… ino… – głos się mu załamał nagle… – Popaślibyście gęsi, to dzieci przypilnowali… – Wszystko bym robił, Hanuś, wszystko – szeptał cichutko. – W izbie jest miejsce, to się łóżko wstawi, byście ciepło mieli…
– A dyć i w oborze, i przy koniach spałbym, byle u ciebie, Hanuś, byle już nie wracać! Byle… – zachłysnął się aż tą prośbą błagalną i łzy jęły mu kapać z zapadłych poczerwieniałych oczów… – Zabrała mi pierzynę, bo powiada, że dzieci nie mają pod czym spać… juści… marzły, żem sam je brał do siebie… ale kożuszysko się wytarło i nic mię nie grzeje… i łóżko mi wziena… a po mojej stronie zimno… ani szczapy drzewa nie pozwoli… i każdą łyżkę strawy wypomina… na żebry wygania… a kiej mocy nie mam, do ciebie się ledwie zawlókł…
– Laboga! A czemuście to nam nic nigdy nie rzekli, że wam tak źle… – Jakże… córka… on dobry człowiek, ale cięgiem na wyrobku… jakże… – Piekielnica jedna! Wzięła pół grontu i pół chałupy, i wszystko, i taki wam daje wycug! Do sądu trza iść! Jeść mieli wam dawać i opał, i to, co wam do ubieru potrzeba, a my te dwanaście rubli w rok… bochmy przeciech i dług spłacili… co, nie tak?... – Prawda! Rzetelni jesteście, prawda… ale i te parę złotych, co od was, a com je chował sobie na pochówek, wycyganiła ode mnie… a potem i dać było potrza… Jakże, dziecko… – Umilkł i siedział cichy, skulony, podobny do kupy starych wiórów prędzej niźli do człowieka.
A po obiedzie, skoro jeno Kowalowa weszła z dziećmi i jęła się witać, zabrał węzełek, jaki mu Hanka narządziła po kryjomu, i wyniósł się po cichu.
Władysław Stanisław Reymont, Chłopi. Warszawa 1958

II. Na podstawie podanych fragmentów poematu Adama Mickiewicza Pan Tadeusz scharakteryzuj i porównaj postacie Zosi i Telimeny.

Fragment 1.
Przypadkiem oczy podniósł i tuż na parkanie Stała młoda dziewczyna. […] Twarzy nie było widać. Zwrócona na pole Szukała kogoś okiem, daleko, na dole; Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie, Jak biały ptak zleciała z parkanu na błonie I wionęła ogrodem przez płotki, przez kwiaty, I po desce opartej o ścianę komnaty, Nim spostrzegł się, wleciała przez okno,
świecąca, Nagła, cicha i lekka jak światłość miesiąca. Nucąc chwyciła suknię, biegła do zwierciadła: Wtem ujrzała młodzieńca i z rąk jej wypadła Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła. […] Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił, Chciał coś mówić, przepraszać, tylko się ukłonił I cofnął się; dziewica krzyknęła boleśnie, Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie; Podróżny zląkł się, spójrzał, lecz już jej nie było.

Fragment 2.
Wojski, chlubnie skończywszy łowy, wraca z boru, A Telimena w głębi samotnego dworu Zaczyna polowanie. Wprawdzie nieruchoma Siedzi z założonemi na piersiach rękoma, Lecz myślą goni źwierzów dwóch; szuka
sposobu, Jak by razem obsaczyć i ułowić obu: Hrabię i Tadeusza. Hrabia, panicz młody, Wielkiego domu dziedzic, powabnej urody; Już trochę zakochany! Cóż? Może się zmienić! Potem, czy szczerze kocha? Czy się zechce żenić? Z kobietą kilku laty starszą! Niebogatą! Czy mu krewni pozwolą? co świat powie na to?
Hrabia pan! Zmienni w gustach są ludzie majętni! Hrabia blondyn! Blondyni nie są zbyt
namiętni! A Tadeusz? prostaczek! Poczciwy chłopczyna! Prawie dziecko! raz pierwszy kochać się
zaczyna! Pilnowany, niełacno zerwie pierwsze związki, Przy tem dla Telimeny ma już obowiązki, […]
Lecz co powiedzą ludzie? Można im zejść
z oczu, W inne strony wyjechać, mieszkać na uboczu Lub, co lepsza, wynieść się całkiem z okolicy, Na przykład zrobić małą podróż do stolicy, Młodego chłopca na świat wielki
wyprowadzić, Kroki jego kierować, pomagać mu, radzić, Serce mu kształcić, mieć w nim przyjaciela,
brata! Nareszcie – użyć świata, póki służą lata!
Tak myśląc, po alkowie śmiało i wesoło Przeszła się kilka razy – znów spuściła czoło.
Warto by też pomyśleć o Hrabiego losie – Czyby się nie udało podsunąć mu Zosię? Niebogata, lecz za to urodzeniem równa, Z senatorskiego domu, jest dygnitarzówna. Jeżeliby do skutku przyszło ożenienie, Telimena w ich domu miałaby schronienie Na przyszłość; krewna Zosi i Hrabiego swatka, Dla młodego małżeństwa byłaby jak matka.
Po tej z sobą odbytej stanowczej naradzie Woła przez okno Zosię bawiącą się w sadzie. Telimena, tak myśląc, z sofy się podniosła I stanęła na palcach; rzekłbyś, że podrosła; Odkryła nieco piersi, wygięła się bokiem I sama siebie pilnem obejrzała okiem, I znowu zapytała o radę zwierciadła; Po chwili wzrok spuściła, westchnęła i siadła.

Fragment 3.
Poznał ją zaraz Hrabia, z zadziwienia
blady, Wstał od stołu i szukał koło siebie szpady: „I tyżeś to! – zawołał – czy mnie oczy łudzą? Ty? w obecności mojej? Ściskasz rękę cudzą? […]
Lecz biada rywalowi, co mię tak znieważa! Po moim chyba trupie pójdzie do ołtarza!”
Goście powstali, Rejent okropnie się
zmieszał,
Podkomorzy rywalów zagodzić pośpieszał;
Lecz Telimena, wziąwszy Hrabiego na stronę:
„Jeszcze – szepnęła – Rejent nie wziął mię
za żonę;
[…]
Czy mnie kochasz, czyś dotąd serca nie
odmienił,
Czy gotów, żebyś ze mną zaraz się ożenił?
Zaraz, dziś? – Jeżeli zechcesz, odstąpię
Rejenta”.
Hrabia rzekł: „O, kobieto, dla mnie
niepojęta! Dawniej w uczuciach twoich byłaś poetyczną, A teraz mi się zdajesz całkiem prozaiczną; Cóż są wasze małżeństwa, jeśli nie łańcuchy, Które związują tylko ręce, a nie duchy? Wierzaj, są oświadczenia nawet bez wyznania, Są obowiązki nawet bez obowiązania! Dwa serca, pałające na dwóch końcach ziemi, Rozmawiają jak gwiazdy promieńmi drżącemi: Kto wie! może dlatego ziemia tak do słońca Dąży i tak jest zawsze miłą dla miesiąca, Że wiecznie patrzą na się i najkrótszą drogą Biegą do siebie – ale zbliżyć się nie mogą!” „Dość już tego – przerwała – nie jestem
planetą Z łaski Bożej! Dość, Hrabio, ja jestem kobietą; Już wiem resztę, przestań mi pleść ni to,
ni owo, Teraz ostrzegam: jeśli piśniesz jedno słowo, Ażeby ślub mój zerwać, to jak Bóg na niebie, Że z temi paznokciami przyskoczę do ciebie I…”
„Nie będę – rzekł Hrabia – szczęścia Pani
kłócił!” I oczy pełne smutku i wzgardy odwrócił.

Fragment 4.
„Zofijo! Muszę ciebie w bardzo ważnej
rzeczy Radzić się; już pytałem stryja, on nie przeczy. Sami wolni, uczyńmy i włościan wolnemi.” […]
A na to Zosia rzekła skromnie: „Jestem kobietą, rządy nie należą do mnie. Wszakże Pan będziesz mężem; ja do rady
młoda. Co Pan urządzisz, na to całem sercem zgoda! Jeśli włość uwalniając, zostaniesz uboższy, To, Tadeuszu, będziesz sercu memu droższy. […] Wsi nie lękam się; jeśli w wielkim mieście
żyłam, To dawno; zapomniałam, wieś zawsze lubiłam, I wierz mi, że mnie moje kogutki i kurki Więcej bawiły niźli owe Peterburki; Jeśli czasem tęskniłam do zabaw, do ludzi, To z dzieciństwa; wiem teraz, że mnie miasto
nudzi; Przekonałam się zimą po krótkim pobycie W Wilnie, że ja na wiejskie urodzona życie; Pośród zabaw tęskniłam znów do Soplicowa. Pracy też nie lękam się, bom młoda i zdrowa.
Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz, BN 1996.


Poziom rozszerzony:


I. Na podstawie Pieśni XXII i Trenu IX Jana Kochanowskiego, przedstaw różnice w postawie poety wobec Rozumu i Mądrości. Zwróć uwagę na sposób budowania poetyckiej refleksji.


Pieśń XXII
Rozumie mój, prózno się masz frasować: Co zginęło, trudno tego wetować; Póki czas był, póki szczęście służyło, Czegoś żądał, o wszystko łacno było.
Teraz widzisz, że nam niebo nie sprzyja: W czym się kochasz, to cię daleko mija. Cóż temu rzec? I szkoda głowy psować; Lepiej się nam na lepsze czasy chować.
A nie mniemaj, byś sam był w tej niewoli: Nalazłby się, kogo to nie mniej boli; Jeno ludzie snadniej zakryć umieją, Acz nie z serca, z wierzchu się przedsię
śmieją.
Mnie, smutnego, ten dowcip nie ratuje, Wyda mię twarz, gdy się serce źle czuje; Wszakoż widzę, że się prózno frasować, Co zginęło, trudno tego wetować.
Jan Kochanowski, Dzieła wszystkie, Warszawa 1982

Tren IX
Kupić by cię, Mądrości, za drogie pieniądze,
Która, jesli prawdziwie mienią,2 wszytki żądze, Wszytki ludzkie frasunki umiesz wykorzenić,
A człowieka tylko nie3 w anioła odmienić, Który nie wie, co boleść, frasunku nie czuje,
Złym przygodom nie podległ, strachom nie hołduje. Ty wszytki rzeczy ludzkie masz za fraszkę sobie,
Jednaką myśl tak w szczęściu, jako i w żałobie Zawżdy niesiesz. Ty śmierci namniej się nie boisz,
Bezpieczna, nieodmienna, niepożyta stoisz. Ty bogactwa nie złotem, nie skarby wielkimi,
Ale dosytem mierzysz i przyrodzonymi Potrzebami. Ty okiem swym nieuchronionym
Nędznika upatrujesz pod dachem złoconym, A uboższym nie zajźrzysz szczęśliwego mienia,
Kto by jedno chciał słuchać twego upomnienia. Nieszczęśliwy ja człowiek, którym lata swoje
Na tym strawił, żeby ch był ujźrzał progi twoje! Terazem nagle z stopniów ostatnich zrzucony
I między insze, jeden z wiela, policzony.
Jan Kochanowski, Treny, BN, Wrocław 1972

II. Na podstawie fragmentu powieści Wiesława Myśliwskiego Kamień na kamieniu przedstaw metaforyczne znaczenia drogi. Zwróć uwagę na kreację narratora.

Kamień na kamieniu (fragment)
Szła u nas przez wieś droga. Nie najlepsza, pewnie, jak to przez wieś. Dziury, doły. Wiosną czy jesienią błoto, latem kurz. Ale ludziom wystarczyła. Raz na jakiś czas tu i tam się wyrównywało, trochę się kamieniem posypało i jakoś się jeździło. I na jarmark do miasta można było nią dojechać, i do każdej wsi w sąsiedztwie, i czy na wojnę, czy w świat ktoś wyruszał, tak samo go zaprowadziła.
A prócz tego, że była dla wszystkich, każdy miał jeszcze kawałek tej drogi na własność dla siebie. I przed każdą niedzielą czy świętem latem ją zamiatał, jesienią skrobał błoto, zimą śnieg odgarniał, kiedy napadało, popiołem posypywał, żeby ktoś się nie przewrócił przed jego chałupą. A na Zielone Świątki zawsze się ją tatarakiem maiło. Szli ludzie do kościoła, to im tatarak chrupał pod nogami, a pachniało jakby w gaju i mówiło się, że to droga tak pachnie. I prawie każdy miał przy niej swoją ławkę czy kamień. Mógł wieczorem wyjść usiąść, z sąsiadami pogadać, zakurzyć czy choćby w ciemne niebo nad sobą popatrzeć. Boga o to i owo się popytać. Ludzie, krowy, gęsi, wszyscy środkiem chodzili, bo nie było ni lewej, ni prawej strony. Mogłeś konia z wozem na brzegu zostawić i pójść do gospody na oranżadę czy piwo, a trafiła się ćwiartka, to wypić jednego, a koń sobie stał. Czy z pola ze zbożem wracałeś, a ktoś z naprzeciwka jechał, to się przystanęło wóz przy wozie, jakby ramię przy ramieniu, i nikt ci nie trąbił, żeś mu drogę zastawił. I tak samo do wieczności odchodziło się tą drogą, bo nie było innej. A po obu jej stronach rosły akacje. Dzisiaj zostało we wsi trzy może cztery akacje. Pościnali, jak zaczęli nową drogę budować. Bo akacje dawniej na wozy się sadziło. Miałeś akację przed chałupą, to miałeś i wóz. A na koła to już nie ma lepszego drzewa od akacji. Nawet z dębu się nie równają. Za twarde i lubią pękać. A koła w wozie najważniejsze. Na gumowe przyszedł teraz czas. Namawiają i mnie, żebym sprawił sobie gumowe koła. Koń by miał lżej i na wóz dużo więcej można wziąć. W żniwa po cztery pokłady snopków chłopy na gumowych kołach zwożą. Dawniej w dwa konie nie dałoby rady, a teraz w pojedynkę i ciągnie. Droga sama cię pcha. Mają niektórzy ziemi co by za paznokciem i mają gumowe koła. […]
Kręta była, to prawda. Jak to droga. Musi to i tamto ominąć. Figurę, staw, chałupę. Wszystko to powyprostowywali, wyasfaltowali. Zakręty porobili długie i okrągłe, prawie się nie skręca, tylko prosto jedzie. Na niejeden taki zakręt całe pole poszło. Albin Mucha miał pole przy drodze, siał grykę, seradelę, a teraz ma zakręt. Czasem w niedzielę wyjdzie na ten zakręt i wali laską w asfalt, tu było moje pole! Zakopali mi go, cholery! Albo siądzie przy rowie i spisuje auta, co jeżdżą po tym jego polu.
Nie można powiedzieć, szersza jest ta droga ze trzy razy od dawniejszej i jeździ się po niej jak po stole. I świata się trochę na niej widzi. Najwięcej w niedzielę. Szkoda tylko, że takie drogi nie mają nazw jak rzeki. Bo wieś nasza przy tej drodze jakby przy wezbranej rzece. Patrzą ludzie, a ona płynie i płynie. I nawet jakby na dwie wsie wieś naszą rozdzieliła. Po tej i po tamtej stronie. Matka dziecka nie wyśle do sklepu, gdy sklep nie po tej stronie. Sąsiad do sąsiada pożyczyć konia, pługa, kosy woli nieraz dalej pójść, aby przez tę rzekę nie przechodzić. Pastuchy gonią krowy na pastwiska, to z tamtej osobno i z tej osobno, a kiedyś wszyscy razem. Na zebraniach też ci z tej i tamci z tamtej swoje strony trzymają. Czy sąsiad z sąsiadem niech z naprzeciwka wyjdą przed chałupy, to nie zbliżą się ku sobie, jak to dawniej, żeby zakurzyć, pogadać. Tylko każdy kurzy po swojej stronie i każdy ze swojej paczki. Zresztą co można pogadać, gdy jeden na jednym brzegu, drugi na drugim i bez przerwy auta po ich mowie jeżdżą. Mniejsze można jeszcze przekrzyczeć, ale ciężarowce nie dadzą nawet słowom z gardła wyjść.
No, i tych akacji szkoda. Żal za gardło ściskał, gdy się takie stare drzewa waliły pod piłami jak patyki. Człowiek się urodził z nimi, rósł z nimi, to myślał, że i umrze z nimi. […]
Nie ma już spokoju w naszej wsi. Tylko te auta, auta, auta. Jakby dla samych aut tę drogę zbudowali, a o ludziach zapomnieli. A czy to już same auta żyją na tym świecie?
Bo dziś kto na własnych nogach chodzi, ten tym autom tylko zawadza i na drodze, i w ogóle na świecie. Nawet gdy samym skrajem drogi idziesz, czujesz się, jakby każde z tych aut przez ciebie jechało. Toteż idziesz z duszą na ramieniu. Nie dlatego, żebyś bał się śmierci. Tylko że co to za śmierć od auta. Nawet pamięć po takiej śmierci to jakby splunął na drogę. Ano, przejechany. Ale czy znaczy to samo co umarł? Czy po takiej śmierci też jest jakaś wieczność? Jeszcze trąbią, stukają się w czoła, wymachują przez szyby, a niejeden i szybkę opuści i wyzywa cię, na czym świat stoi. Jakbyś był najgorszy z najgorszych, bo idziesz piechotą. Nic już nogi człowiecze nie znaczą. A dawniej całe armie szły piechotą na wojny. I wygrywały. I mówiło się, że nie ma jak piechota. Albo woda po deszczu niech stoi na drodze, to cię jeden z drugim jeszcze naumyślnie ochlapie. I potem śmieje się zza szyby. Ale bo zatrzyma się który? W pędzie tylko każdy taki mocny. I gdzie to pędzi? Niebo takie samo wszędzie, a od swojego przeznaczenia i autem nie ucieknie.
Wiesław Myśliwski, Kamień na kamieniu, Kraków 2008


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez TrNw dnia Pon 22:46, 04 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
angasc
PostWysłany: Śro 23:27, 06 Maj 2009 Temat postu:




Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy

Ja tam Pani nie wiem, ale jako stary dziadyga, który maturę pisał ponad 20 lat temu, nawet dziś mógłbym na każdy z tych tematów napisać kilka stron. Typowe wodolejstwo. Nie potrzeba żadnej wiedzy. Co to za problem odpowiedzić na pytanie dotyczące załączonego tekstu? Może ja jestem starej daty dziwak, ale taką umiejętność powinien posiadać każdy absolwent podstawówki.
Powiem więcej: moja córka, obecnie uczennica drugiej klasy gimnazjum, dla sportu i przyjemności postanowiła " napisać maturę ". Wybrała sobie temat drugi z części podstawowej. Trzasnęła pracę na 8 stron Worda.
Tylko że Ona potrafi przez 3 godziny gadać na dowolny temat, nawet jeśli nie ma o nim pojęcia. Byleby miała z kim podyskutować. Z pisaniem podobnie. Daj Jej temat, a coś wymyśli. A jeśli ma pod nosem tekst źródlowy, to już hulaj dusza.
Ech, kiedyś to były matury, nie to co teraz..... Smile
Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich maturzystów chowanie....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TrNw
PostWysłany: Czw 8:03, 07 Maj 2009 Temat postu:




Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów


Dla ścisłości - Pan. Moim zdaniem matury również nie wymagają szerokiej wiedzy, nawet na poziomie rozszerzonym. Czego przykładem może być "Kamień na kamieniu", o którym nawet wcześniej nie słyszałem. Rozpisałem się i nie starczyło stron, na co biedna komisja nie wiedziała co poradzić. W ten sposób, zostałem zamknięty w maksymalnej ilości, czyli sześć. Spokojnie można było pisać jeszcze z kilka następnych. Pozostaje jednak kwestia klucza. Co z tego że napisałem dużo i spójnie, jeżeli nie trafię w klucz. Pozostaje czekać. Co do poziomu podstawowego.. Brak słów, "Chłopi" i "Pan Tadeusz", może CKE w końcu wysili się na ambitniejsze lektury? Czytamy tak wiele książek przez te wszystkie lata, a oni twardo używają kanonu. Chłopi, Lalka, Tadeusz, powieści Żeromskiego. Nie pamiętam w jakim miejscu, ale przeczytałem ciekawą wypowiedź dotyczącą tematów maturalnych, według której może warto wypróbować "Zbrodnie i Karę" czy "Dżumę", to są według mnie powieści godne przemyśleń i wymagające trochę wysiłku. Strach pomyśleć jakie otrzymalibyśmy wyniki. Czekam na wasze wypowiedzi.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez TrNw dnia Czw 8:07, 07 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
angasc
PostWysłany: Pon 23:43, 11 Maj 2009 Temat postu:




Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy

Właśnie ten " klucz" jest w moim odczuciu największa tragedią obecnych matur i maturzystów. Nie jest ważne jak uczeń odbiera dzieło literackie, co sam mysli na jego temat. Ważny jest KLUCZ. Ważniejsze od własnych przemyśleń jest zdanie Szanownej Komisji. Wiedza wklepana młotkiem do głowy jest ważniejsza niz samodzielne myślenie. Przecież to jakaś paranoja. To jest tworzenie na siłę społeczeństwa idiotów. Robotów, które mają myśleć tak jak wszyscy. Nauka poprzez wkuwanie na pamięć, a nie przez zrozumienie i samodzielne wnioski. A każda próba wybicia sie ponad przeciętność jest karana dekapitacją. Takie polskie piekiełko.
Jeśli chodzi o tzw KANONY - też się zgadzam z Twoją opinią. Pamiętam, że jednym z tematów podczas egzaminu z języka polskiego, przy okazji przyjęcia do technikum, było opisaine własnymi słowani dowolnego bohatera jakiegoś utworu literackiego. Wybrałem książkę która mnie wówszas urzekła, mimo ze nie była w spisie lektur. " Mansur i Kasym " Michała Fiodorowa. I jakos nikomu to nie przeszkadzało. Ważniejszy był styl wypowiedzi, dojrzałość słowa, własne wnioski.
Wydaje mi się, że tego typu temat dałby Komisji o wiele większe mozliwości oceny dojrzalości ucznia. Ale żeby to ocenić, trzeba mieć jakieś pojęcie. Pojęcie blade zdecydowanie nie wystarczy.

TrNw.
Przepraszam z pomylenie płci. Ale sam rozumiesz, Twój avatar... Smile
I dziekuję Ci za posty w tym temacie. Wlewasz nadzieję w moją duszę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez angasc dnia Pon 23:45, 11 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TrNw
PostWysłany: Śro 11:23, 08 Lip 2009 Temat postu:




Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów


Temat umarł śmiercią naturalną, więc dodam tylko kilka słów podsumowania. Wyniki już dawno zostały ogłoszone. Jak przewidywałem 80% z rozszerzenia, jest to dla mnie całkiem niezły pułap. Przeglądałem arkusze z odpowiedziami, miałem sporo szczęścia. Podczas pisania pracy kusiło mnie by napisać pracę "od siebie", naprawdę zgodną z tym co uważam za słuszne do wyrażenia. Przypomniał mi się jednak ten diabelski klucz i postanowiłem ulec systemowi. Wiejski gaduła, spełnia takie i takie wymogi, postać jest taka (tutaj schematyczne opisy z tysiąca podobnych lektur). Strach pomyśleć na ile oceniliby pracę od "serca". Tak więc, dobra rada, piszcie pod klucz, a wasze osobiste przemyślenia niechaj lądują na blogach!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Strona 1 z 1

Forum POLSZCZYZNA Strona Główna->Kawiarenka->Matura 2009 - Język polski
Skocz do:  



Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
DAJ Glass (1.0.5) template by Dustin Baccetti
EQ graphic based off of a design from www.freeclipart.nu
Powered by phpBB Š 2001, 2002 phpBB Group